Dziś wspomnienie św. ks. Jana Bosko – przełożonego, kierownika duchowego oraz przyjaciela Alojzego Orione, gdy ten jako młodzieniec przebywał 3 lata w zgr. salezjanów.
Fragment “Rozbójnika Bożego” D. Hyde:
Pamiętając o swoim sennym widzeniu w klasztorze franciszkanów, zwrócił się tym razem do księdza Bosko, założyciela Zgromadzenia Salezjanów. Przybył do ich głównego domu w Turynie dnia 4 października 1886 r. Mimo że zakon ledwo powstał, już prawie całe Włochy były pełne podziwu dla wielkiego założyciela i jego działalności, wyrażającej się w troskliwej opiece nad sierotami i dziećmi ulicy.
Właśnie w Turynie, w głównej siedzibie salezjanów, spotkałem osiemdz,iesięcioczteroletniego księdza Jana Segalia, który kształcił się z Alojzym w seminarium salezjańskim. Określił mi go jako „wzorowego ucznia, gorliwego w dobrym”. Miało to posmak świadectwa kwalifikacyjnego i nie mogło mnie zadowolić. Zachęciłem go przeto do obszerniejszej charakterystyki Alojzego z podkreśleniem pewnych cech, jakimi się już wtedy wśród ogółu wyróżniał. Jego odpowiedź przekonałaby każdego.
Pod koniec drugiego roku pobytu, gdy Alojzy miał zaledwie szesnaście lat, przełożeni powierzyli mu nauczanie religii wśród współuczniów i wygłaszanie pogadanek na zebraniach sodalicji. To było czymś niecodziennym i świadczyła zarówno o jego zdolnościach, jak i nadzwyczajnym zaufaniu, jakie w nim pokładano: nikt z jego kolegów nie podjąłby się tego zadania. On zaś nie tylko dobrze się z niego wywiązywał, lecz jeszcze zyskał uznanie swych kolegów. Podziwiali oni nie tylko jego zdolności, ale ponadto kochali go za wesołe usposobienie i umiejętności sportowe. Orione był także zapalonym członkiem kółka dramatycznego i osiągał dobre wyniki.
Salezjanie go polubili. Miał przyjaciół w konwencie oraz między rówieśnikami. Szczególnie cenił go sam ksiądz Bosko, który często słuchał jego lekcji religii.
Ta przyjaźń mistrza z uczniem, przyjaźń z jednym z największych świętych Kościoła, wywarła głęboki wpływ na wrażliwego, uduchowionego młodzieńca. W Valdocco odbył po raz pierwszy spowiedź u księdza Bosko i uzyskał wskazówki dotyczące obowiązków i drogi życiowej. Święty był jego przełożonym i kierownikiem duchowym.
Salezjanie gromadzili chłopców z ulicy i z najohydniejszych zakątków nędzy, uczyli ich pożytecznego zawodu. Przez fachowe kształcenie nadawali ich życiu kierunek i godność, jakiej dotąd byli pozbawieni. Było to dzieło miłosierdzia przewyższające jałmużnę i jakąkolwiek pomoc doraźną.
Chłopców, których nie można było umieścić w internacie, zrzeszano w związki wpływające korzystnie na rozwój umysłowy i moralny. Taki kierunek działania odpowiadał całkowicie Alojzemu. Jego widoczne ubóstwo pozwoliło mu zrozumieć poniżającą nędzę wychowanków salezjańskich.
„Pamiętaj, pozostaniemy na zawsze przyjaciółmi” – mawiał do niego ksiądz Bosko i to zapewne krzepiło młodego Alojzego Orione.
W styczniu 1888 r., w drugim roku nauki Alojzego, ksiądz Bosko ciężko zachorował. Nie dziwi nas gest Alojzego, który dowiedziawszy się o groźnym stanie swojego przyjaciela i mistrza, ofiarował Bogu swoje młode życie za umierającego świętego. Jednak 31 stycznia 1888 r. ksiądz Bosko umiera. Ta bolesna strata pogłębiła w Alojzym pragnienie jeszcze doskonalszego oddania się Bogu i Jego Kościołowi.
Ksiądz Segalia opowiedział mi następujące zdarzenie, o którym później gdzieś czytałem, ale nie znałem go uprzednio. Alojzy należał do wybranej czwórki straży honorowej przy zwłokach świętego. Ze wszystkich stron przychodzili wierni, by oddać cześć świętemu, któremu tyle zawdzięczali. Alojzy wiedział, że wielu z nich pragnęło wrócić do domu z czymś, co miałoby związek ze świętym. W swojej pomysłowości pokrajał chleb na drobne kawałki, dotykał nimi ciała i rozdawał obecnym. Przy krajaniu zaciął się głęboko w palec. Nie wątpiąc w świętość księdza Bosko uczynił, co w danej chwili uważał za zupełnie naturalne. Przytknął palec do czcigodnych zwłok i rana natychmiast się zasklepiła.
Mimo przywiązania do księdza Bosko i przyjaźni łączącej go z salezjanami w szkole oraz pełnego uznania dla ich owocnej działalności, Alojzy zmienia nagle swój plan życiowy. Przy końcu drugiego roku nauki, zamiast rozpocząć nowicjat salezjański, opuszcza Valdocco i zgłasza się do tortońskiego seminarium dla kapłanów diecezjalnych.
Wszyscy, zarówno nauczyciele, jak i uczniowie, byli przekonani, że nadawał się na członka Zgromadzenia Księży Salezjanów. Przecież uczył już religii w jednym z salezjańskich stowarzyszeń młodzieżowych. Dlatego wszyscy byli zdumieni, „lecz – jak mnie zapewniał ksiądz Segalia – nikt i tym razem nie wątpił w czystość jego intencji, ponieważ przełożeni zwykle aprobowali jego poczynania”.
Alojzy rzeczywiście, jak większość poważnie myślących chłopców w tym wieku, zastanawiał się nad tym, gdzie jest jego właściwe miejsce. Czy Bóg powołał go do księży salezjanów? Już przed kilku miesiącami przedstawił swoje wątpliwości księdzu Bosko. Ten go uspokajał: „Jeżeli czujesz, że Bóg woła cię gdzie indziej, idź. Pamiętaj, pozostaniemy na zawsze przyjaciółmi”.
Po śmierci świętego niepokoje wzrosły. Człowiek o takim sumieniu jak Alojzy Orione wiedział, że w tych sprawach wątpliwości mieć nie można. Od lat słyszał wezwanie do spełnienia jakiejś misji. Obecnie doszedł do przekonania, że choć zachwycał się działalnością salezjanów, jego miejsce nie jest u nich. Poszedł więc za głosem wewnętrznym, który uznał za wyraźną wolę Bożą podczas rekolekcji pod koniec drugiego roku nauki i wrócił do domu.