12 czerwca – wspomnienie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej, wśród których jest bł. ks. Franciszek Drzewiecki FDP – orionista, kapłan, Polak, który zginął oddając życie za Kościół i Ojczyznę.
Miłość Chrystusa przynagla nas
„Miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. A właśnie za wszystkich umarł Chrystus po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który umarł za nich i zmartwychwstał” – tak pisał św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian (5,14). Słowa te wypełniły się w bł. Franciszku Drzewieckim FDP, który w śmierci za wielu naśladował Pana Jezusa.
W świadectwie o nim przez tych, którzy go znali, określany był jako otwarty i komunikatywny w kontaktach z ludźmi, powściągliwy, prostolinijny i pokorny. Jego twarz rozświetlał łagodny uśmiech. Lubił milczenie, ale we wspólnocie, w rozmowach był serdeczny, chętnie wnosił wkład do wspólnej radości. Był solidny, a obowiązki wykonywał dokładnie. Z treści jego notatnika, który przetrwał wojenną zawieruchę wyłania się obraz człowieka delikatnego, o czułym, wrażliwym sercu bardzo kochającym Pana Jezusa i ludzi; i też o zwykłych ludzkich uczuciach, ale nad którymi umiał panować.
Pochodził z ubogiej rodziny. Pragnął być księdzem, ale jego mamy nie stać było na jego wykształcenie. Strapiona martwiła się o to i poleciła tą sprawę Matce Bożej w Częstochowie. Podczas podróży powrotnej dowiedziała się o istnieniu oriońskiego seminarium w Zduńskiej Woli, gdzie mógłby uczyć się jej syn. I tak się stało. W Zduńskiej Woli zdobywał wykształcenie, pierwsze doświadczenia, w tym także nie związane z kapłaństwem, ale z duchem Ojca Orione, w fizycznej pracy w rozbudowie seminarium. Potem na kilka lat wyjechał do Włoch, gdzie kształcił się i pracował w oriońskim Cottolengo. Poznał ks. Orione oraz Karola Sterpi – bliskiego przyjaciela i współpracownika ks. Orione. Powrócił do Zduńskiej Woli na rok, gdzie uczył w seminarium, a w lipcu 1939 r. został przeniesiony do Włocławka, gdzie zastała go wojna.
Po wybuchu wojny, która toczyła się szybko i na niekorzyść Polski, robił co mógł i był tam, gdzie mógł dotrzeć, by nieść pomoc i pocieszenie innym. Pokonywał naturalny strach, by służyć Bogu i ludziom, niosąc im słowa pocieszenia i sprawując sakramenty, pomimo ryzyka, jakie to z sobą niosło. Swoją troską otaczał też Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Podczas ostrzału zniósł tabernakulum do schronu, wyrywając je ze ściany (jak zanotował: „na szczęście było słabo zamontowane”), gdyż nie miał kluczy. A zaraz potem przypomniał sobie o tabernakulum w kaplicy Sióstr Niepokalanek i pobiegł do nich pomimo strachu i kul. Pozostawał we Włocławku, by być z ludźmi, do których był posłany. W końcu i do jego drzwi zapukało Gestapo, które dało mu 10 minut na zabranie rzeczy. I tak znalazł się w więzieniu we Włocławku wraz z innymi kapłanami. W tamtym czasie, jak i przez całą okupację, Niemcy postawili sobie za cel wyrugowanie chrześcijaństwa z Polski i zniszczenie kleru. Po pewnym czasie mogły do więźniów przychodzić paczki z potrzebnymi rzeczami. Początkowo spali na posadzce. Po kilku miesiącach przewieziono ich do więzienia w Lądzie. Więzienie uczynione było z klasztoru salezjanów, którzy przyjęli ich serdecznie. Tam mógł już czytać książki i warunki były znośne.
Cechą charakterystyczną Franciszka było to, że żywność, która była mu przesyłana w paczkach, trafiała do kuchni – do podziału dla wszystkich. Kilku księży zostało uwolnionych po tym, jak podpisali zobowiązanie, że nie będą sprawować funkcji kapłańskich. Część księży, w tym on, zapisali się na możliwość wyjazdu do Protektoratu, do Warszawy. Niektórzy z nich stopniowo wyjeżdżali. Pod datą 31.05.1940 r. Franciszek zapisał takie słowa: „mimo wszystko chcę, aby mnie zabrali i wywieźli na roboty do Niemiec, gdzie mógłbym coś uczynić dla więźniów. Dlatego w nocy podczas święta Najświętszego Serca Jezusa modliłem się w tej intencji”.
W dniu 26.08.1940 r. przyjeżdża SS znanymi dla więźniów ciężarówkami, którymi zabierają część księży, w tym Franciszka Drzewieckiego. Przez Szczyglin i Sachsenhausen trafia do obozu w Dachau. Wraz z nim jest jego współbrat ks. Wiktor Rysztok i orioński kleryk, późniejszy ksiądz oraz świadek w jego procesie beatyfikacyjnym – Józef Kubicki. Kleryk Kubicki trafia do innej sali i choć im nie wolno rozmawiać, to Franciszek przemyka się co jakiś czas, by dodawać otuchy współbratu. W bloku nr 28 znajdowali się księża i klerycy. Nie wolno im było się modlić. Ksiądz Franciszek i ksiądz Rysztok trafili do pracy na polu, która była najbardziej wyczerpująca, przede wszystkim z uwagi na warunki klimatyczne. Mieli ze sobą w ukryciu Najświętszy Sakrament schowany w puszcze, którą trzymali przed sobą i podczas pracy adorowali Pana Jezusa.
W tym miejscu, w którym byli, codziennie trwała walka o człowieczeństwo. Zarówno Franciszek Drzewiecki, jak i współwięzień bp. Michał Kozal zachowywali wiarę, by ocalić duszę. Wyróżniali się siłą charakteru, wewnętrznym pokojem i pobożnością. Obdarzali współwięźniów miłością i podtrzymywali wiarę w życie wieczne. Wspierali się też wzajemnie.
Po pewnym czasie ks. Franciszek osłabł i znalazł się w obozowym szpitalu, choć nazwa szpital w tym przypadku jest nazwą na wyrost. Niestety w tym czasie przyjechała do szpitala komisja, która zaliczyła ks. Franciszka do niezdatnych do pracy. Księdzu Franciszkowi udało się przedostać do bloku nr 28, w którym znajdował się kleryk Kubicki, by się z nim pożegnać. Widząc, jak nie może wykrztusić słowa, zaczął go pocieszać, mówiąc: „Nie martw się, Józiu. My dziś, ty jutro – i z wielkim spokojem dodał: Jedziemy… Ale jako Polacy ofiarujemy nasze życie za Boga, za Kościół i za Ojczyznę”.
Józef Kubicki w swoim późniejszym oświadczeniu zeznał, iż wydawało się, że ksiądz Franciszek ma więcej sił niż on. To niejako mogłoby potwierdzać wiadomość przekazaną orionistom pochodzącą od anonimowego polskiego księdza, że ksiądz Franciszek oddał życie w zamian za życie innego współwięźnia, ojca rodziny. Nie jest to pewne, bo nie udało się odszukać tegoż kapłana ani nikogo, kto mógłby to potwierdzić.
Ksiądz Franciszek wraz z księdzem Rysztokiem zostali zabrani z Dachau ciężarówkami, w których zostali zamordowani gazem wraz z innymi współwięźniami. Nie wiadomo dokładnie, jaka jest data jego śmierci. Z pisma skierowanego do rodziny wynikałoby, że zginął 13 września 1942 r. (Według opracowania, w którym znajduje się lista Polaków zamordowanych w Dachau widnieje data śmierci 10.08.1942 r.). W chwili śmierci Ksiądz Franciszek miał 34 lata, w tym 6 lat kapłaństwa.
To, co bardzo porusza w jego życiu, to odwaga, opanowanie, wrażliwość na ludzką biedę, miłość do Boga. Ale nade wszystko jego zaufanie Bogu i wiara Jemu. A także zwyczajność, zwłaszcza, że w nieludzkim czasie i warunkach. Pomimo, że był wykształcony i że wiedza jest dobrem, to nie to było nutą przewodnią jego życia. Ale prosta, codzienna i praktyczna miłość do Boga, do Kościoła, do dusz.
Źródło: Jan Borowiec, Flavio Peloso „Światło w ciemnościach Dachau”, 1999 r.; oprac. Ks. Edmund Chart „Spis pomordowanych Polaków w Dachau”, 1946 r.