Dziś w Rodzinie Oriońskiej wspominamy narodziny dla Nieba naszego Założyciela – św. Alojzego Orione!
Następuje miesiąc pogorszeń, to polepszeń. 6 marca idzie się pożegnać, bo lekarze chcą go na jakiś czas wysłać do Sanremo. Przygotowuje się do wyjazdu. „Biedna moja sutanna – mówi, kiedy ją każe ponaprawiać – już się nie nadaje do niczego, tak, jak moje życie!…”
W Sanremo był przejazdem 10 lat temu. Razi go okropnie ta nazwa, która jest wyrazem zbytku i światowości, pomimo, że jest tam kwitnący zakład św. Romulusa. 8 marca, wigilia odjazdu, przemawia na dobranoc i zażegnuje się „Ja nie wśród palm chcę umierać, ale wśród ubogich, którzy są Panem Jezusem”. Potem mówi o święceniach, o współbraciach Polakach zamieszanych w wir wojny, o misjach, o trzech wielkich Matkach Synów Boskiej Opatrzności – Matce Bożej, Kościele i Zgromadzeniu – o wierności Bogu i powołaniu i kończy: „A więc żegnajcie, moi synowie, żegnajcie!” Jest to przeczucie ojcowskie. Przed odjazdem idzie do jednego współbrata: „pragnę odbyć spowiedź – mówi do niego – spowiedź przed śmiercią”…
W Sanremo trzy dni spędza w pensjonacie Zgromadzenia pod wezwaniem św. Klotyldy, od 9 marca do 12 marca. Trzy dni na modlitwie i przy pracy. Przygotowuje wysyłkę misjonarzy, pisze listy, wysyła telegramy – jeden przepiękny do Papieża Piusa XII w rocznicę koronacji – przyjmuje odwiedzających go współbraci. 12 marca przyjmuje księdza Terncjego, proboszcza Miłości Bożej koło Rzymu. Służy mu do Mszy świętej jak zwykły ministrant i późnym wieczorem żegnając go podaje mu pocztówkę z napisem dla niego tak drogim i często powtarzanym: „Zdrowaś Maryjo i naprzód”.
Przed wieczerzą odmawia modlitwy i różaniec razem z pielęgniarzem. O 22 na telefon z Rzymu przyjmuje jeszcze pewną biedaczkę do Małego Kottolenga w Geniu i wreszcie udaje się na spoczynek. O 22.45 oddech ks. Orione staje się ciężki. Ma jednak siłę, żeby zawołać pielęgniarza. Przybiega kleryk, podtrzymuje go i pomaga. Jedna z sióstr staje w drzwiach, ale ks. Orione daje jej znak ojcowski, żeby nie wchodziła. Wezwano lekarza, ale już nie zdążył na czas, a kryzys postępuje. Jakby odpowiedź na zaproszenie z Pisma Świętego: „Oto przychodzi Jezus, wyjdźmy Mu na spotkanie”, Ks. Orione powtarza słabym głosem „Jezu, Jezu, Jezu… idę!” Opuszcza głowę na pierś pielęgniarza, w pocałunku Bożym…
Nie tylko Zgromadzenie, ale całe Włochy zostały wstrząśnięte nagłą śmiercią ks. Orione. Przez tydzień jego szczątki są wiezione jakby w tryumfie z Sanremo przez Genuę, Aleksandrię, Mediolan, Pawię, Wogerę do Tortony, czczone przez kardynałów Boetto i Schustera, przez biskupów, władze i przedstawicielstwa, wśród płaczu jego synów duchowych i wielu, którym świadczył nie mało dobrodziejstw oraz skromnych ludzi, którzy znaleźli przez jego posłannictwo miłości pomoc, zachętę, powrót do wiary w Chrystusa, w jego Kościół, w boską potęgę dobra.
19 marca, w uroczystość św. Józefa, odebrawszy wspaniały hołd opłakiwania od kochanej Tortony, „miasta jego płaczu i jego miłości”, ksiądz Orione został pochowany w krypcie sanktuarium Matki Bożej Czuwającej, duchowym centrum Małego Dzieła, gdzie zostaną później pochowani Słudzy Boży ks. Karol Sterpi (1951) i ks. Kasper Goggi (1960) oraz inni jego współpracownicy bogaci w zasługi i cnoty.
Za: „Święty Alojzy Orione”, Małe Dzieło Boskiej Opatrzności, 2014 rok.