Dziś obchodzimy wspomnienie św. Jana Bosko, który jest bardzo bliski Rodzinie Oriońskiej. Oto historia przyjaźni dwóch świętych – ks. Orione i ks. Bosko!
Trudne początki
Alojzy Orione już w wieku 13 lat zapragnął rozpocząć przygotowanie do stanu kapłańskiego. Wstąpił do zakonu franciszkanów, gdzie ciężko zachorował. We śnie ujrzał siebie pośród postulantów, którzy nie mieli habitów franciszkańskich, ale zupełnie odmienne stroje. Po 6 miesiącach pobytu musiał opuścić zakon ze względu na stan zdrowia i surowe życie franciszkanów.
Po roku czasu, kiedy Alojzy odzyskał zdrowie i siły, pamiętając o swoim sennym widzeniu w klasztorze franciszkanów, zwrócił się tym razem do księdza Bosko, założyciela Zgromadzenia Salezjanów. Przybył do ich głównego domu w Turynie dnia 4 października 1886 r. Mimo że zakon ledwo powstał, już prawie całe Włochy były pełne podziwu dla wielkiego założyciela i jego działalności, wyrażającej się w troskliwej opiece nad sierotami i dziećmi ulicy.
Pod koniec drugiego roku pobytu, gdy Alojzy miał zaledwie 16 lat, przełożeni powierzyli mu nauczanie religii wśród współuczniów i wygłaszanie pogadanek na zebraniach sodalicji. To było czymś niecodziennym i świadczyło zarówno o jego zdolnościach, jak i nadzwyczajnym zaufaniu, jakie w nim pokładano.
Salezjanie go polubili. Miał przyjaciół w konwencie i między rówieśnikami. Szczególnie cenił go sam ksiądz Bosko, który często przysłuchiwał się jego lekcjom religii.
Spowiedź u ks. Bosko
Ta przyjaźń mistrza z uczniem, przyjaźń z jednym z największych świętych Kościoła, wywarła głęboki wpływ na wrażliwego, uduchowionego młodzieńca. W Valdacco odbył po raz pierwszy spowiedź u księdza Bosko i uzyskał wskazówki dotyczące obowiązków i drogi życiowej. Święty był jego przełożonym i kierownikiem duchowym.
A oto historia pierwszej spowiedzi, opowiadana przez samego księdza Orione salezjaninowi – ojcu Carletti:
…podczas rachunku sumienia zapisałem moimi grzechami trzy zeszyty. Na początku człowiek jest zawsze skrupulatny i nie wie dobrze, co to grzech. Aby być pewnym, że o niczym nie zapomnę, użyłem dwóch czy trzech rodzajów tekstów przygotowania do spowiedzi, które pomogły mi w zrobieniu dokładnego rachunku sumienia, analizując przykazania Boże i kościelne, siedem grzechów głównych itp. Przepisałem wszystkie. Oskarżałem się o wszystko: o to, że czyniłem źle bliźniemu, że ukrywałem prawdę itp. Tylko na jedno odpowiedziałem przecząco: „Zabiłeś” –„ To nie” – napisałem obok. Trzymając jedną rękę na sercu, a drugą w kieszeni, oczekiwałem mojej kolejki. „Co też powie ks. Bosko – myślałem sobie w duchu – gdy przeczytam mu to wszystko?” Nadeszła moja kolej. Ks. Bosko popatrzył na mnie chwilę i zanim zdążyłem otworzyć usta, wyciągnął rękę i rzekł: „Daj mi twoje grzechy”. Wyciągnąłem z kieszeni jeden pomięty zeszyt i podałem mu. Wziął go ode mnie i bez czytania podarł. „Daj mi pozostałe”. Spotkał je taki sam los. „Otóż – zakończył – twoja spowiedź odbyła się, nie myśl nigdy o tym, co napisałeś ani nie oglądaj się wstecz, aby kontemplować przeszłość” i uśmiechnął się do mnie, jak tylko on to potrafił.
„Pamiętaj, pozostaniemy na zawsze przyjaciółmi” – mawiał do Alojzego ksiądz Bosko.
Śmierć ks. Bosko
W styczniu 1888 r. w drugim roku nauki Alojzego, ksiądz Bosko ciężko zachorował. Cała rodzina salezjańska modliła się gorliwie o zachowanie drogocennego życia.
Ks. Gioacchino Berto rzekł do chłopców, że modlitwa nabierze większej wartości, jeśli będzie połączona z ofiarą. A jakaż ofiara może być większa od tej, by oddać własne życie w zamian za ks. Bosko? Sześciu chłopców, wyróżniających się wiarą i pobożnością, zgodziło się na tę ofiarę. 29 stycznia ks. Berto odprawił Mszę św. I na patenie, obok dużej Hostii, umieścił małe komunikanty, które stały się symbolem ofiary młodzieńców. Alojzy Orione nie tylko był pośród nich, ale służył do Mszy św. i powtarzał swą ofiarę każdego dnia, aż do chłodnego poranka 31 stycznia 1888 r., kiedy ks. Bosko zakończył swój pracowity żywot na tej ziemi.
Cud
Alojzy Orione był jednym z pierwszych, którzy wzywali wstawiennictwa nowego świętego.
Alojzy należał do wybranej czwórki straży honorowej przy zwłokach świętego. Ze wszystkich stron przychodzili wierni, by oddać cześć świętemu, któremu tyle zawdzięczali. Alojzy wiedział, że wielu z nich pragnęło wrócić do domu z czymś, co miałoby związek ze świętym. W swojej pomysłowości pokrajał chleb na drobne kawałki, dotykał nimi ciała i rozdawał obecnym. Przy krajaniu zaciął się głęboko w palec. Nie wątpiąc w świętość księdza Bosko uczynił, co w danej chwili uważał za zupełnie naturalne. Przytknął palec do czcigodnych zwłok i rana natychmiast się zasklepiła.
Przyjaźń na zawsze
Wszystko było nadzwyczajne w relacjach pomiędzy Alojzym Orione i księdzem Bosko.
Ksiądz Bosko zmarł – opowiada ksiądz Orione – kiedy po ukończeniu czwartej klasy gimnazjalnej udałem się do Valsalice na rekolekcje, poprzedzające wstąpienie do nowicjatu Salezjańskiego. W owych dniach ja, który nigdy nie miałem wątpliwości co do mego powołania, zacząłem rozważać możliwość wstąpienia do seminarium diecezjalnego. Uznałem to za pokusę szatańską. Walczyłem z nią z całych sił. Dobiegał końca przedostatni dzień rekolekcji, a ja byłem coraz bardziej niespokojny. (…) Pragnąłem poradzić się księdza Bosko, którego grób znajdował się w ogrodzie. Ostatniej nocy odczekałem, aż wszyscy zasną, wstałem i zszedłem do ogrodu. Całą noc pozostałem przy grobie ukochanego Ojca, modląc się i płacząc. I dokonaliśmy umowy: jeśli mam rzeczywiście wstąpić do seminarium diecezjalnego, to otrzymam trzy znaki. Było to bardzo dziecinne, ale zawsze coś… W przeciągu krótkiego czasu otrzymałem trzy znaki i dlatego opuściłem Valdocco, aby wstąpić do seminarium w Tortonie. Oczywiście nie bez strachu i obaw. Ale przecież sam ksiądz Bosko utwierdził mnie w przekonaniu. Opowiadał później niezwykłe przeżycia tymi słowy: Ostatnią noc, jaką spędziłem w domu salezjańskim, przepłakałem. W końcu zasnąłem ze zmęczenia. I miałem sen. (…) Podniosłem oczy i w górze ujrzałem błękit nieba, a na nim białe światło zbliżające się coraz bardziej i wkrótce dostrzegłem w nim jasną postać księdza Bosko. Trzymał w swych rękach sutannę: tę samą, jaką przyniosła nieznana kobiecina. W mgnieniu oka przyodział mnie. Nie wypowiedział ani jednego słowa, popatrzył na mnie ze słodkim uśmiechem na twarzy, tym samym, który wielokrotnie dodawał mi odwagi w chwilach ciemności ducha. Następnie wszystko zniknęło… Myślę, że w ten sposób ksiądz Bosko pragnął mnie pocieszyć i zaopiekować się mną. Zbudziłem się zapłakany, ale był to płacz odradzający. Byłem przekonany, że Bóg pragnął, abym wstąpił do seminarium diecezjalnego.
Ta święta i droga sercu postać Mistrza nigdy nie zatarła się w jego sercu. Ksiądz Bosko pozostał dla niego wzorem kapłana, Ojca, apostoła. Alojzy zaś, jak plastelina w dłoniach artysty, został ukształtowany przez jego nauczanie i przykład życia.